Śladami Lutra – z Dzięgielowa i Gliwic

Niektórzy twierdzą, że historia uczy nas, że niczego nie uczy. Jest w tym wiele prawdy, bo błędy raz w dziejach popełnione są w kolejnych stuleciach powtarzane albo ludzie na nowo odkrywają prawdę, która przyniosła już wielu pokoleniom ogromne błogosławieństwo.

Boże Słowo zachęca nas jednak do poznawania biografii bohaterów wiary: „Przeto i my, mając około siebie tak wielki obłok świadków, złożywszy z siebie wszelki ciężar i grzech, który nas usidla, biegnijmy wytrwale w wyścigu, który jest przed nami, patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary” (Hbr 12,1-2).

Motywowani tym wersetem postanowiliśmy dołączyć do wycieczki śladami osoby identyfikowanej, a często nawet utożsamianej z Reformacją, Marcina Lutra.

Wyjazd współorganizowały parafie ewangelickie w Dzięgielowie i w Gliwicach. Sporo czasu spędziliśmy w autobusie, ale nie był to na pewno czas stracony. Mieliśmy parę godzin, żeby porozmawiać o sprawach ważnych i nieważnych. Rozmowy te pozwoliły nam też przemyśleć, przedyskutować i porównać nasze życie z życiem tych, którzy jak było to czasach Reformacji musieli ryzykować swoje zdrowie i mienie, aby zachować wierność Ewangelii.

Wielką inspiracją była wizyta w zamku Wartburg. W napisanym tam tłumaczeniu Nowego Testamentu na język niemiecki Marcin Luter nie używał słów z łaciny, będącej wtedy językiem ludzi uczonych, jak często postępowali wcześniejsi tłumacze. Zamiast tego starał się, aby język przekładu był możliwie zrozumiały dla przeciętnego człowieka. Myślę, że my również przekazując Słowo w naszych lekcjach szkółkowych, wykładach czy kazaniach musimy poszukiwać takiego języka, który nie tylko będzie poprawnym językiem polskim, ale będzie też jasny i zrozumiały dla słuchających.

Całkowitą nowością dla mnie była komunikatywność obrazów malowanych w okresie Reformacji. W wielu miejscach (Eisleben, Wittenberga), gdzie mogliśmy je oglądać uderzało to, że głównym celem ich namalowania była chęć przekazania treści biblijnych oglądającym, a nie efekt artystyczny. Paradoksalnie w taki sposób powstało wiele dzieł sztuki na poziomie artystycznym, który podziwiamy do dziś. Sceny biblijne były przenoszone do czasów współczesnych twórcom obrazów. Ułatwiało to oglądającym zrozumienie zawartych w Słowie prawd i umożliwiało ich zastosowanie. Często na obrazach byli portretowani znani ludzie i to w taki sposób, aby pokazać stosunek autora do nich – wesprzeć ich albo z nimi walczyć. Oczywiście było to też związane z tym, kto był patronem malarza i pokrywał koszty jego utrzymania. Zakładam jednak, że ktoś kto chciał przekazać ludziom prawdy biblijne szukał odpowiedniego patrona, tak jak to jest w każdych czasach – także naszych.

Wielkim zaskoczeniem był dla mnie dom w Eisleben, w którym umarł Marcin Luter. Nie spodziewałem się za wiele w tym miejscu zobaczyć czy przeżyć. Zaraz jednak po wejściu spotkała mnie niespodzianka. W sali wejściowej w ścianę wbudowane były szkatułki z których każda zawierała inny, wymyślony przez człowieka sposób na uzyskanie zbawienia. Począwszy od zaufania sakramentom zamiast Bogu, a skończywszy na samodoskonaleniu. Potem jednak stopniowo byliśmy prowadzeni do zrozumienia biblijnej nauki o usprawiedliwieniu. Na końcu mogliśmy poznać świadectwo życia Marcina Lutra na łożu śmierci i jego ostatnią modlitwę: „Mój niebiański Ojcze, wieczny, miłościwy Boże! Objawiłeś swojego ukochanego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa, którego nauczałem, którego wyznałem, którego kocham i którego uwielbiam jako Zbawiciela i Odkupiciela, którego bezbożni prześladują, obrzucają obelgami i któremu bluźnią. Zabierz moją małą duszę do siebie!” I potem jeszcze trzykrotnie powtórzył „w Twoje ręce powierzam ducha mego, odkupiłeś mnie wierny Boże. Tak, albowiem Bóg tak umiłował świat.”

Podziwiałem również to, że we wszystkich miejscach gdzie byliśmy nie ukrywano  kontrowersyjnych poglądów Marcina Lutra takich jak jego relacja do anabaptystów czy Żydów w późniejszym okresie jego życia. Jako chrześcijanie mamy często tendencję do hagiografii – pomijania grzechów i błędów wielkich chrześcijan. Uczciwe mówienie o wszystkim pomaga nam patrzeć raczej na tego na kogo też Luter wskazywał: na Pana Jezusa Chrystusa.

Niezapomniane też pozostanie nabożeństwo z komunią w Wittenberdze w sali udostępnionej przez zaprzyjaźnionego pastora z kościoła w Niemczech, która została wyremontowana ze środków  Kościoła luterańskiego w Stanach Zjednoczonych. Czy nie jest to piękny przejaw miłości chrześcijańskiej? Czy nie jest to przedsmak nieba, kiedy to „tłum wielki, którego nikt nie może zliczyć, z każdego narodu i ze wszystkich plemion, i ludów, i języków” (Obj. 7:9) stanie przed tronem Baranka?

Czego jednak my możemy nauczyć się z Reformacji? Okresu, kiedy to cała Europa wrzała i wracała do podstawowych prawd zawartych w Bożym Słowie? Moim zdaniem potrzebujemy tego samego: powrotu do Biblii i zawartych w niej wiecznych prawd. Musimy zastosować ją to dziejących się w naszym otoczeniu wydarzeń i stać na fundamencie prawdy niezależnie od konsekwencji – „Odwołać nie mogę, chyba by mi kto z Pisma Świętego dowiódł, że błądziłem. (…) Tu stoję, inaczej nie mogę, niech mi Bóg dopomoże. Amen”.

EC